Pierwsza edycja Gruz Rally, którą zorganizowaliśmy we wrześniu 2020 przeszła do historii. A że my jesteśmy raczej z tych, co to im owsiki usiedzieć na tyłku nie pozwalają, postanowiliśmy sobie, że na tym nasza przygoda z wielkim światem, sławą, bogactwem i pięknymi damami zakończyć się nie może. Tęskno nam było też do kurzu, dymu z ogniska i Przygody. Za alkoholem nie tęskniliśmy w ogóle, bo mamy swoje zasady oraz silną wolę wykuwaną w pocie, znoju i Skodzie Felicii.
„Słowo się rzekło, gołąb na dachu” – czyli trzeba działać. Końcem listopada, (a może było to początkiem grudnia?) po szczęśliwie odbytym zakażeniu i przechorowaniu tego, którego imię odmieniane jest w mass mediach przez wszystkie przypadki, spotkaliśmy się na naszym polskim końcu świata – na skraju lasu w świętokrzyskiem. Królowa Feliczia, doświadczona już podczas dwóch wypraw rumuńskich, po lekkim tuningu kątówką i naprawie mocowań chłodnicy dzielnie stanęła przed kolejnym wyzwaniem – Doliną Nidy. Po konsultacjach z miejscowymi, ułożyliśmy wstępny plan trasy, a potem jakoś to poszło. Okazało się, że okolica oferuje całkiem sporo błota, wody płynącej, wody stojącej, ale też tzw. klimatów, jak z filmu „W paszczy szaleństwa”…
W sumie spędziliśmy w tych uroczych miejscach ponad tydzień, nakręcając na koła Królowej i jej giermka (Pajero zrobione z korozji i tektury, ale wciąż on-duty) prawie tysiąc kilometrów. Z uwagi na to, że sytuacja pandemiczno-ideologiczna nabrzmiewała, jak sami-wiecie-co, zdecydowaliśmy o zmianie pierwotnej, wyprawowo-wycieczkowej koncepcji Gruz Rally na imprezę zlotową z elementami rywalizacji, oesami, zadaniami do wykonania i trasą poprowadzoną wokół bazy. Udało się nam namówić odważnych ludzi, którzy podjęli się ugościć stado wariatów przez cztery dni i nawet im powieka nie drgnęła (Szacunek i Wdzięczność!) Mało tego, że namówiliśmy właścicieli bazy, to jeszcze zdołaliśmy, siejąc ferment w Internetach, zachęcić 22 załogi do zgłoszenia się i przyjechania (w znakomitej większości – na kołach) na Gruz Rally Trophy swoimi wehikułami. Przyznam szczerze, że do końca nie wierzyłem, że dojedziecie – pewien byłem jedynie Rafała i Mariusza, którzy wcześniej toczyli boje w Rumunii na pierwszym Gruz Rally Romania 2020, zdobywając medale i zaszczytne tytuły honorowych Ambasadorów Gruz Rally.
Tak więc w dniu 4.marca rano na Zamku w Sobkowie z niedowierzaniem patrzyłem na dojeżdżające załogi, a jednak…
Impreza rozpoczęła się dosyć hucznie. Po oklejeniu Rumaków, odprawie , na której przekazaliśmy podstawowe informacje oraz sarmackiej przemowie właściciela zamku, nastąpił wystrzał z armaty i Gruzy ruszyły na trasę. Pierwsza krew popłynęła w okolicach kratki nr30 – stojąca po roztopach woda mocno utrudniła zadanie zdobycia pieczątki nr1, siejąc pogrom wśród aparatów i cewek zapłonowych, weryfikując stan przewodów WN i bezlitośnie płucząc filtry powietrza.
Szczęśliwie na pokładzie statku Gruz Rally byli towarzysze Świstak i Jarek w swoim Defenderze, który jeszcze wielokrotnie służył , jako assitance w kolejnych dniach. Była też rozśpiewana załoga Honkera z Damianem za kółkiem. Tej ekipie należy się zresztą osobny akapit – wprowadzając regularnie element baśniowy do naszej postapokaliptycznej rzeczywistości, zdołali rozśpiewać, roztańczyć (a może nawet rozkochać) największe drewna imprezy. To nie koniec – ze śpiewem na ustach pomagali innym w trudnych chwilach, kiedy w terenie brakowało trakcji, a refren „Caryco mokrego śniegu” będzie towarzyszył nam jeszcze długo, kojarząc się nie tylko z panem Arturem Andrusem, ale stając się też nieoficjalnym (nie stać nas na tantiemy) hymnem Gruz Rally Trophy.
Przez kolejne trzy dni prawie sześćdziesięciu dzielnych wojowników pokonywało 280km roadbooka, walcząc nie tylko z żelazem (jak w przypadku Opli Astra i Omega, czy pechowego Subaru), ale i ze słabościami swojego charakteru. Walka ta, choć nierówna okazała się zwycięska, przynajmniej w aspekcie moralnym! Szczególnie zapamiętaliśmy molto simpatiko załogę Eweliny i Zdzisława, którym nie dane było przejechać nawet ¼ roadbooka, a do końca trzymali fason, próbując ożywić materię nieożywioną. Wskrzeszenia jednak nie są dla wszystkich – do domu wracali pociągiem, mimo to do końca byli z nami z uśmiechem na ustach, czerpiąc z wieczornej integracji pełnymi garściami J Stanowczo zasłużyli na puchar Gruza Gruzów! W podobnej sytuacji byli chłopcy z Omegi, którym jednak udało się przejechac duużo więcej, ale w pewnym momencie wywiesili białą flagę i prestiżowy ten wóz zakończył żywot w hospicjum dla gruzów w Pińczowie.
W ogóle przekrój samochodów był dosyć zaskakujący – od wagi lekkiej (Tico, Polo, Twingo – kot! Micry, Swift, Clio), przez klasę compact (Focus, Golfy, Kia Rio, Astra, Lanos, Skody F.) do klasy średniej (Omega, Legacy) i cięzkiej (Honker i Lublin). Najwięcej do roboty miała załoga tego ostatniego, połączenie napędu rwd z silnikiem Andorii, masą i gabarytem kontenera na odpady wielkogabarytowe… No, to nie rokowało od początku.
Jednak trzeba uczciwie przyznać, że chłopaki nie byli miękiszonami – radzili sobie wyśmienicie, pomysłowo używając trapów, desek, taśm i dopiero będąc w sytuacjach bez wyjścia, korzystali z asysty dyr. Świstaka w Defie 110.
W sobotni wieczór, czekaliśmy na zdanie kart drogowych. Zgodnie z oczekiwaniami najszybciej trasę pokonał gang trzech maluchów (dwie Micry & Zusuki Świst) w towarzystwie Dełu Lanosa, ostatni zjechali na bazę już po ciemku, ok.19.00.
Po mozolnym podliczeniu punktów, ustaliliśmy kto i co wygrywa. O dziwo, nikt pod stołem nie podawał koperty, a było o co walczyć. Firma „Opony4x4.eu” ufundowała dwie opony terenowe do osobówki, „Kameleon Catering” – listwę LED, zestawy narzędzi Milwaukee i Sata od firmy „Netimage” Rafał Wieteska, lodówka turystyczna od firmy Clatronic Polska, a my ufundowaliśmy sporą zniżkę wpisowego na wyprawę rumuńską, która już we wrześniu. MamaVerde.pl ufundowała sporo rumuńskich eliksirów na przedwiosenną deprechę, które prędziutko znikały ze stołów. Co do klasyfikacji – okazało się, że karty rozdał pierwszy oes, na którym sporo załóg się pogubiło, ale przede wszystkim – uczestnictwo w wieczornych konkursach!
Okazało się też, że właściwie nikt nie przyjechał na Gruz Rally dla nagród, czy wyników, priorytetem okazały się humor, biesiada i wspólna zabawa Pośród uczestników mógłbym wyróżnić właściwie każdego za coś fajnego, bo zarówno towarzysko (wieczorne imprezy) jak i charakterem wszyscy dali wielokrotnie przykład, że można się bawić w terenie samochodami, których do tego celu nie zaprojektowano, które parkują niezauważone pod galeriami handlowymi, które wreszcie wywołują pogardliwy uśmieszek pod wąsem sąsiada, albo tzw. prawdziwego offroadera z jednej z grup fejsbukowych. Trzeba mieć cohones, by wjeżdżać ośką w takie miejsca, a jeszcze większe, by z nich wyjeżdżać:
Z punktu widzenia organizatorów – impreza miała kilka punktów, nad którymi musimy popracować, ale całokształt do teraz (piszę te słowa miesiąc później) wywołuje banana na twarzy, mrowienie pod lewą łopatką i dużą tęsknotę za tą namiastką wolności, jaką daje Gruz Rally. Wolności od przykrych ograniczeń covidowych, ale przede wszystkim – mentalnych. Udowodniliśmy wszyscy, że się da, że warto, że chcemy to robić dalej!
Do zobaczenia na kolejnych edycjach – tak w Polsce (lipcowy Gruz Rally Adventure – Wschodnie Rubieże), jak i we wrześniu w Rumunii. A za rok… ciśniemy na Bałkany! 5000km do pokonania gruzami – tu już trzeba będzie troszkę zadbać o konie i rynsztunek. Zachęcamy też do lokalnych spotkań gdzieś w Polsce w mniejszych ekipach i dawajcie znać – chętnie przyjedziemy z kamerką, bo mamy Gruzy nie boimy się ich użyć J